„ANIOŁ OPIEKUŃCZY SYBIRAKÓW” ŚWIĘTY ZAKONNIK – MARIANIN,
O. ONUFRY SYRWID (1801-1887)

„Nikczemny rząd najezdniczy rozwścieklony oporem męczonej przezeń ofiary postanowił jej zadać cios ostateczny – porwać kilkadziesiąt tysięcy najdzielniejszych, najgorliwszych jej obrońców, oblec w nienawistny mundur moskiewski i pognać tysiące mil na wieczną nędzę i zatracenie (branka). Młodzież polska poprzysięgła sobie zrzucić przeklęte jarzmo lub zginąć. […] Legalny twój Rząd Narodowy, wzywa cię na pole walki już ostatniej, na pole chwały i zwycięstwa, które ci da i przez imię Boga na niebie dać przysięga”. […] W pierwszej chwili rozpoczęcia świętej walki Komitet Narodowy ogłasza wszystkich synów Polski, bez różnicy wiary i rodu wolnymi i równymi obywatelami kraju. Ziemia, którą dotąd lud rolniczy posiadał na prawach pańszczyzny, staje się od tej chwili bezwarunkową jego własnością”. […] A teraz do Ciebie Narodzie Moskiewski…, jeśli dasz poparcie tyranowi, który nas zabija, a depcze po Tobie – biada Ci! Bo w obliczu Boga i świata przeklniemy cię na hańbę i wyzwiemy Cię na bój zagłady, bój ostatni Europejskiej Cywilizacji z dzikim barbarzyństwem Azji”.

Ten niezmiernie mocny i rewolucyjny tekst to Manifest Rządu Narodowego wydany 22 stycznia 1863 r. Ogłaszał on wybuch powstania styczniowego, wzywał do udziału w nim, nadawał wolność wszystkim obywatelom kraju oraz uwłaszczenie chłopów i zniesienie pańszczyzny. W ostatnią niedzielę stycznia 1863 r. mocnym głosem odczytał go z ambony w kościele w Wasiliszkach marianin ks. proboszcz Onufry Syrwid. Prosty lud z zapartym tchem, ale i ze zdziwieniem słuchał tych wielkich słów, chociaż niewiele z tego rozumiał. Uwłaszczenie, prawa obywatelskie, wolność, Rząd Narodowy to były dla nich jakby słowa z innej planety, ale słuchali gorliwie, bo głosił je z ambony ich ukochany proboszcz. Kim był ten gorliwy polski patriota i świątobliwy kapłan-zakonnik.

Kościół czci świętych nie tylko oficjalnie uznanych przez kanonizację, lecz także czasem mało znanych lub nieznanych z imienia, którzy już są współdziedzicami Chrystusa i ukazują nam drogę do świętości. To oni prze- trwali walkę w obronie wiary oraz krzyża, znosili wielkie trudy i uciski codziennego życia. Takim kapłanem był marianin, o. Syrwid, zmarły na Syberii w opinii świętości. Zesłańcy nazywali go „Aniołem opiekuńczym Sybiraków”. Określenie, co do osoby bardzo trafne i chlubne. Był to człowiek bezgranicznie oddany służbie Bogu i ludziom. Urodził się w Wilnie, w 1801 roku, w zubożałej rodzinie szlacheckiej, w której kultywowano polskie tradycje patriotyczne. Na Uniwersytecie Wileńskim uzyskał stopień kandydata nauk filozoficznych. W czasie pobytu w Wilnie zaprzyjaźnił się z rodziną Józefa Kalinowskiego, późniejszego bł. ojca Rafała, z którym również utrzymywał przyjacielskie kontakty. W 1826 wstąpił do zakonu marianów w Raśnie, przyjmując wymowne imię Onufry Maria od Bożej Miłości.

Należy mieć na uwadze, że wschodnie ziemie Rzeczpospolitej (Litwa, Białoruś) Rosja uznała za swoje własne, czysto rosyjskie, które zostały spolonizowane, aby je szybciej zrusyfikować popierała prawosławie, a ograniczała prawa Kościoła katolickiego. Dlatego Raśna miała zamknięte własne „studium domesticum”, z tego powodu Syrwid rozpoczął studia w seminarium w Wilnie. Wybuch powstania listopadowego (1830/1831) przeszkodził kontynuacji jego studiów. Święcenia kapłańskie otrzymał dopiero w 1834 r., czyli po siedmiu latach od wstąpienia do zakonu.

W 1832 r. zaostrzając politykę wobec Kościoła katolickiego w ramach represji po upadku powstania listopadowego, rząd carski skasował w imperium rosyjskim 202 klasztory, w tym mariański klasztor w Berezdowie. Również egzystencja klasztoru w Raśnie była poważnie zagrożona. Klasztor udało się ocalić, ale karą za prowadzoną działalność patriotyczno-społeczną był zakaz przyjmowania nowicjuszy i kształcenia własnych kleryków. Wówczas władzę przełożonego generalnego sprawował o. Placyd Czubernatowicz, (1829-1835), zakonnik światły i wykształcony, w latach 1792-1798 przebywał w Rzymie.

Warto tu przytoczyć opinię kronikarza o tym nieprzeciętnym marianinie:

„Nieznający podstępu, łagodny, miłośnik pokoju, drogi dla wszystkich, wielce odznaczający się prawością obyczajów, przywiązaniem do dobra zakonu, gorliwością w zachowaniu reguły zakonnej, uczęszczaniu do chóru i umartwieniu ciała”. On doceniając walory duchowe i intelektualne Syrwida, nie trzymał się litery prawa, ale wbrew carskiemu zakazowi pozwolił mu przyjąć święcenia kapłańskie (jako niby księdzu diecezjalnemu), założyć zamiast habitu czarną sutannę, a pod nią nosić mariański szkaplerz i mariańską koronkę, zaś w skrytości żyć według Reguły 10 cnót NMP i być marianinem.

Syrwid w 1835 r. został wikarym w Nowym Dworze k. Lidy. Wrażliwy i miłosierny w tym samym roku poprosił bpa A. Kłągiewicza o przeniesienie do Wasiliszek, aby tam mógł opiekować się ciężko chorym krewnym stryjem ks. Stefanem Syrwidem (+27 IV 1836). Przez 28 lat o. Onufry w Wasiliszkach gorliwie spełniał funkcję proboszcza. Według pamiętnikarki E. Tabeńskiej, parafianki Wasiliszek, ks. Syrwid cieszył się ogromnym szacunkiem, był ceniony i lubiany zarówno przez prosty lud oraz szlachtę i arystokrację a nawet przez prawosławnych. W okolicy odegrał poważną rolę na polu religijnym, patriotycznym i oświatowym. Wizytował okoliczne szkółki i pensjonaty, szerząc oświatę narodową i religijną, umacniając tych, którzy za swoje poglądy, aktywność byli prześladowani. Za swoją działalność wielokrotnie karany przez władze carskie grzywnami, które w tajemnicy przed carską ochraną płacili za niego okoliczni ziemianie.

Wspomniana pamiętnikarka, Tabeńska, która święta Wielkanocy w 1864 r., spędziła w domu rodzinnym wspominała, „Byliśmy na Rezurekcji w kościele w Wasiliszkach, a już i tam smutek wszystkich ogarnął, że już nie było czcigodnego księdza proboszcza Syrwida między nami. On zawsze w ten dzień nabożeństwo odprawiał, mówił podczas sumy kazanie i składał miłującym go parafianom swoje najlepsze życzenia, a potem na święcone zapraszał. W tym roku był ks. proboszcz w więzieniu, w ręku Mura- wiewa, a towarzysze jego, księża: Iszora, Ziemacki i Falkowski – rozstrzelani”.

Otóż ks. Syrwid w 1863 r. w czasie powstania styczniowego, dwukrotnie w kościele odczytał wspomniany wyżej manifest Rządu Narodowego, co władze carskie uważały za bardzo poważne przestępstwo. Według oskarżeń namawiał chłopów do wspierania powstańców i zaopatrywania ich w broń i żywność. Aresztowany – (jako pierwszy marianin), już 15 lutego 1863 r., został skazany przez sąd wojenny na karę śmierci.

Kościół w Wasiliszkach – stan obecny

Próba uratowania „naszego kochanego proboszcza” i podjęte w tym celu środki budzą zdziwienie i niedowierzanie. Niespodziewany ratunek przyszedł z trzech stron i ukazał jak wielkim szacunkiem cieszył się ks. Syrwid. Mianowicie w czasie procesu, powstaniec, b. oficer wojsk rosyjskich, polak A. Klimontowicz, dla ocalenia księdza Syrwida wziął winę na siebie i oświadczył przed sądem, że to on, zmusił go, grożąc rewolwerem przystawionym do głowy, do przeczytania manifestu pod groźbą odebrania mu życia. Pomoc nadeszła też od księżnej Oboleńskiej, żony gubernatora Wilna, kobiety bardzo wpływowej, która bardzo ceniła księdza Syrwida. Dla jego ratowania udała się do Petersburga, gdzie u swych wpływowych przyjaciół wybłagała i przywiozła do Wilna ułaskawienie od kary śmierci. Trzecia próba ratowania księdza Onufrego, mimo tragedii, wyglądała nawet bohatersko, ale naiwnie. Otóż parafianie z Wasiliszek i okolicy wiedzieli o karze śmierci i że dla przestrogi Polaków ma być wykonana w Wasiliszkach, ale nie wiedzieli o jej odwołaniu. Zgromadzili się, więc, zmobilizowani przez obywateli w liczbie około 4 tysięcy (sic! tak napisała świadek), aby nie dopuścić do wykonania wyroku, albo zastraszyć żandarmów, albo księdza odbić albo zginąć razem z nim. Czuwali kilka dni i nocy zanim dowiedzieli się o zmianie wyroku śmierci na zesłanie do ciężkich robót na Sybir, pozbawieniu praw stanu i godności kapłańskiej.

Pomimo tak poważnej obrony, nie udało się całkowicie uwolnić ks. Syrwida, bowiem jego los leżał w rękach okrutnego M. Murawiewa, wileńskiego gubernatora, który nienawidził katolickiego duchowieństwa i go prześladował. Sąd wojenny 12 maja 1863 r. skazał ks. Syrwida na pięć lat ciężkich robót na Syberii oraz na konfiskatę majątku, utratę praw stanu i pozbawienie godności kapłańskiej. Murawiew tę karę podwyższył do dwunastu lat ciężkich robót w kopalniach Syberii Wsch. wraz z zakuciem w kajdany. Najcięższą w tym wyroku karą było pozbawienie ks. Syrwida praw kapłańskich. Dnia 21 czerwca 1863 Syrwid został wysłany na Syberię. Jego zesłańcza droga na Sybir trwała ponad rok.

Pożegnanie Europy – w głębi słup graniczny pomiędzy Europą a Azją

Pierwszy odcinek drogi z Wilna do Petersburga przejechał towarowym, niezwykle zatłoczonym pociągiem. Kilka etapów przebył kibitką, ale większość trasy to był pieszy marsz. Na miejsce przeznaczenia, do kopalni soli w Ussolu przybył dopiero po roku, w sierpniu 1864 roku. Gehenną była sama podróż. Ks. Matraś, który był w tej samej grupie katorżników, co Syrwid, zanotował, że jedzenie na etapach było śmierdzące i niejadalne, ponieważ wszyscy oficjele kradli. Zapisał, „Doznaliśmy wielu niewygód w tej całej podróży i różnych przykrości ze strony moskiewskich urzędników, etapnych oficerów pijaków, żołnierzy a także ze strony złodziei i rozbójników, naszych towarzyszów podróży”. Niektórzy pamiętnikarze twierdzili, że sama Syberia nie była tak straszna jak etapna droga do niej. Jeden z nich zanotował; „Co się tam działo przyprawiało mnie o obłęd. Pijany komendant i zgraja podobnych, zapijaczonych żołdaków panowała wszechwładnie nad tą zbitą, biedną masą zesłańców zakutych w kajdany, idących w powolnym, katorżniczym marszu przez śnieżną pustynię Sybiru. Wielu padało po drodze i trzeba sobie uświadomić, że cały sybirski trakt usłany jest mogiłami bezimiennych”.

Przeciętnie dziennie przebywano około 30 kilometrów, a co trzeci dzień powinien być postój, chociaż żandarmi często z niego rezygnowali. Problemem były wiosenne roztopy i powodzie powodowane wylewami potężnych azjatyckich rzek oraz surowe mrozy i śniegi, które uniemożliwiały podróż i zmuszały do oczekiwania całymi tygodniami na możliwość jej kontynuowania, dlatego później w pośpiechu trzeba było te opóźnienia nadrabiać. Należy zauważyć, że warunki w etapnych kazamatach były wprost niewiarygodnie ciężkie i prymitywne. Jak zapisał współtowarzysz zsyłki o. Syrwida, „Na etapach nie ma żadnych łóżek, sienników, pościeli, ani nawet garści słomy lub jakiego bądź barłogu, lecz wszyscy aresztanci muszą spać na gołych deskach lub na brudnej cuchnącej podłodze. Robactwo, wszy, pluskwy, straszny brud i smród oraz ciasnota, pijaństwo, awantury i moralna rozwiązłość dopełniały naszej gehenny”.

Taka męczarnia była również udziałem o. Syrwida. Początkowo na nogach dźwigał 4-kilogramowe kajdany, z połową głowy ogoloną jako polityczny zesłaniec, wzdłuż od czoła do karku. Władze carskie doskonale opracowały system zsyłek i drogi na Sybir. Wszystkie podziały i kategorie więźniów miały być proste, jasne i widoczne. Kryminalistom golono połowę głowy od czoła do linii uszu. Syrwid otrzymał ubiór zwykłego kryminalisty, tj. czarny chałat z naszytym kolorowym trójkątem. Kolor oznaczał rejon przeznaczenia (gubernię).

Całość ubioru uzupełniała czapka, jedna koszula i buty. Na zimę otrzymał drugą koszulę i drugą parę butów, płaszcz, futrzaną czapkę i rękawice. Syrwid, wiele etapów przebył wśród prawdziwych kryminalistów, a okropny brud na etapach i głód były jego codziennym towarzyszem. Udręki te znosił bez słowa skargi. Jak zanotował jeden z pamiętnikarzy:

„Nikt od niego nie słyszał ani jednego słowa narzekania. Zdawało się, patrząc na zawsze miły wyraz twarzy, że żadna w jego położeniu nie zaszła zmiana. Spokojny, uprzejmy, z rozlaną w całej jego postaci pogodą, zda się nie czuł tego ciężkiego wygnania, ciężkiej swej niedoli. Tak samo jak dawniej odprawiał wszystkie obowiązki swego powołania i zda się czuł się nawet szczęśliwym”. Z całej jego postaci promieniowała dobroć i świętość. Świadek jego życia tak go ocenił; „Spokojny, łagodny i niewypowiedzianie miły i chociaż otrzymał wyższe wykształcenie, był wielkiej świątobliwości i dziwnej pokory. Przystępny i naturalny […], że kiedy spowiada, od łez powstrzymać się trudno. Jaką zaś wzbudzał w drugich cześć a nawet uwielbienie, niech kilka znanych mnie szczegółów z jego życia poświadczą”.

Wdziękowi tej postaci uległ nawet generał-gubernator Petersburga książe A. Suworow, który odwiedził zesłańców w więzieniu i; „zaledwie wszedł natychmiast spotkał [ks. Syrwida], a ujęty miłym wyrazem jego twarzy, kazał natychmiast rozkuć jego kajdany i głowy mu nie golić”, a także pozwolił mu zdjąć więzienne ubranie i „jeśli ma pieniądze kupić cywilne i je założyć”, a w przyszłości lepiej go traktować. Postawił też Syrwidowi pytanie, kto go sądził? A ten odpowiedział, że Murawiew. Na to z sarkazmem odpowiedział Suworow; „My dobrze wiemy, kto to jest Murawiew”. To spotkanie obszernie opisał jego świadek ks. Matraś.

Ks. Syrwid w sierpniu 1864 r. przybył do warzelni soli w Usolu, gdzie miał odbywać swoją karę katorgi. Usole to była potężna warzelnia soli, w której warunki pracy były niezwykle ciężkie, dlatego większość prac wykonywali skazańcy. Jednak zesłańcy nie dopuścili ks. Syrwida do ciężkich robót i pomimo jego oporu, załatwili mu posadę stróża w więziennych koszarach.

Przez pierwsze dwa lata zesłańcy mieszkali i spali w koszarach, w jednej sali, w której mieściło się około stu więźniów. Ks. Syrwid, jako przyjaciel rodziny Kalinowskich, postarał się, aby jego prycza znajdowała się w pobliżu J. Kalinowskiego, aby mógł mu służyć opieką, poradą i pomocą. W Usolu, jak podaje kapucyn Nowakowski, o. Syrwid „oddawał się wyłącznie pobożności”, a pamiętnikarz Iwański zanotował, „ks. Syrwid dobrocią i skromnością jaśniejący”.

W Usolu zasłynął jako dobry, świątobliwy spowiednik. Przez dwa lata był też spowiednikiem i kierownikiem duchowym Józefa Kalinowskiego (obecnie św. Rafała) i wywierał na niego wpływ w ofiarnej, duchowej formacji. Był też spowiednikiem większości zesłańców tam zgromadzonych. Według opinii był to kapłan, „znany z ascezy, gorliwości i świątobliwego życia”. Matraś wymienia go wśród kapłanów znanych z gorliwości i nienagannego życia, którzy; „Regularnie odmawiali brewiarz, odprawiali codziennie msze święte, uczęszczali dość często do spowiedzi i zachowywali ściśle wszystkie posty”.

Rosyjskie władze obawiając się wpływu kapłanów na innych zesłańców, a zwłaszcza na prawosławnych stosowały wobec nich różne praktyki. Izo- lowano ich od innych wspólnot, wysyłano w okolice odległe, niezamiesz- kałe. Okazało się, że bardziej gorliwi kapłani słowem i samą postawą ewangelizowali lud. Postanowiono, więc księży odizolować i zamknąć ich w jednym miejscu, niech się ewangelizują między sobą.

W sierpniu 1866 r. Syrwid z grupą duchownych, został wysłany do Akatui, co ze smutkiem odnotował J. Kalinowski, który napisał w liście do rodziny, „Przed kilku dniami pożegnaliśmy ojca Onufrego, wyjechał za Bajkał, niech go Bóg wspiera w tej dalekiej podróży. Lękam się o zdrowie jego, chociaż staruszek hożo się trzyma, ale siódmy krzyżyk to nie lada brzemię przy odległości i niewygodach podróży”.

Akatuja była miejscem o surowych warunkach, przeznaczonym do odbywania kary „dla niebezpiecznych lub niespokojnych przestępców”. W latach 1866-1868 w ciężkich warunkach, w kopalniach srebra pracowało tam około 80 księży. Realizując politykę izolacji księży, władze carskie wyznaczyły małą miejscowość Tunkę, jako miejsce zsyłki wszystkich księży. Tam w 1868, z grupą kapłanów z Akatui został zesłany ks. Syrwid. Po drodze, skazańcy zostali zatrzymani przez kilka tygodni w Irkucku, co więcej niż prawdopodobnie dało Syrwidowi okazję do spotkania się z irkuckim proboszczem, marianinem ks. K. Szwermickim.

Tunka to było miejsce odosobnienia katolickich duchownych, których w latach 1866-1876 przebywało tu łącznie aż 156. W ten sposób władze carskie chciały odizolować tych „groźnych przestępców”, bojąc się ich wpływu na pozostałych zesłańców politycznych. Komendantem obozu został dosyć życzliwy Polakom Matwiej Płotnikow, który do swojej dyspozycji miał 200 kozaków, często wrogo nastawionych do zesłańców.

Księża przebywający w Tunce byli w większości pozbawieni praw kapłańskich. Msze święte i inne funkcje kapłańskie spełniali w tajemnicy i ukryciu. Opis takiej tajnej mszy świętej pozostawił ks. Klimowicz. Pięciu kapłanów, wspólnie z ks. Syrwidem postanowiło wspólnie, w tajemnicy odprawić pasterkę. W tym celu zakupili szklany kielich. Modlitwy i czytania mszalne spisali z pamięci i o północy rozpoczęli celebrację mszy świętej. „Noc ciemna, straż uśpiona, słabe światło łojowej świecy już omdlewało, a bure ściany więzienia przedstawiały istne katakumby męczenników. Garstka wiernych skupia się koło ołtarza, na którym z chleba ulepiony stał wizerunek cierpiącego Zbawcy na Krzyżu. Wziąłem na siebie suknię i stułę i po wielu łzawych modlitwach przystąpiłem do odprawiania świętej ofiary”.

Dla zaspokojenia potrzeb duchowych kapłanów w Tunce przeważnie raz dwa razy w roku przyjeżdżał na kilka dni z Irkucka zesłaniec marianin ks.
K. Szwermicki. Tak ks. Matraś opisał przeżycia kapłanów w czasie spotkania z ks. Szwermickim, „Wszyscy kapłani gromadzili się, gdy do Tunki zgodnie z zarządzeniem carskich władz oficjalnie przybywał ks. Szwermicki. Wtedy w kapłańskiej wspólnocie następowało braterskie, uroczyste święto, które trwało około tygodnia”. […]

Msze wówczas były śpiewane. O jakże opisać to wrażenie, jakiego się doznawało, kiedy można było głośno w śpiewie wylać tłumione w sercu uczucia religijne. Komu w owe czasy łzy nie płynęły? Rozlana boleść na twarzy każdego świadczyła wyraźnie, że wszystkie myśli, wszystkie uczucia, wspomnienia skupiały się naraz w sercu jego i przeszywały na wskroś to serce”. Ojciec Syrwid w Tunce spełniał tajną funkcję spowiednika dla przebywających tu księży-zesłańców oraz gorliwie oddawał się modlitwie, jak wspominał go z wdzięcznością i podziwem jeden z pamiętnikarzy; „Rzeczywiście [ks. Syrwid i ks. Kochański], były to dwa anioły opiekuńcze wygnania naszego. Ich święte modlitwy jednały nam błogosławieństwo Boże. Miły ich i pełen słodyczy obraz dodawał wszystkim otuchy w znoszeniu cierpień. Były to dwie tarcze, o które rozbijały się wszelkie pociski. Wobec nich nie czuło się nawet swego cierpienia, wstyd było nawet przy nich narzekać i skarżyć się na swój los. A byli oni spokojni, dlatego, że patrzyli zawsze w przyszłość, że gorąco wierzyli i kochali Boga i byli przekonani, że wszędzie nimi Bóg rządzi”. Jeden z sybirackich pamiętnikarzy wspominał, że w obecności ks. Syrwida nawet najgorsi kryminaliści nie śmieli przeklinać, „bo to tak jakby Pan Jezus wszedł do celi”.

Dnia 25 maja 1868 r. dla zesłańców została ogłoszona carska amnestia, która pomimo trudności finansowych i różnych ograniczeń wywołała euforię i radość wśród zesłańców. Komendant Tunki M. Płotnikow 16 września 1868 r. przesłał do wyższych władz listę 34 duchownych mających prawo powrotu do Europy. Na liście znajdował się również ks. Syrwid. Pomimo amnestii warunkiem opuszczenia Syberii była zgoda na powrót gubernatora z miejsca pochodzenia zesłańca, czyli z guberni wileńskiej. Pomimo kilkakrotnych próśb ks. Syrwid nigdy takiej zgody nie otrzymał. Zwolniony z ciężkich robót, w czerwcu 1874 r. przybył do Irkucka i tu również nie obyło się bez przeszkód, bo „urzędnicy czekali na wziątki od 20 do 30 rubli.”

Ks. Klimowicz wspólnie z nim oczekujący na paszport tak opisał ten czas:

„I tak podług tych warunków żyliśmy w tym mieście [Irkucku] od 17 czerwca do 9 sierpnia. Przez ten czas potrzeba było starać się o wydostanie biletów, a nie obeszło się bez wydatków i na to, co wiadomem dla niektórych urzędników, to łapówka”. Na początku września 1874 r. ks. Syrwid wyjechał do guberni tambowskiej i zamieszkał w Spasku. Pomimo kilkakrotnych próśb o zgodę na powrót do stron ojczystych otrzymywał odpowiedź odmowną, chociaż był to już czas, w którym najwięksi „przestępcy polityczni” otrzymali pozwolenie na opuszczenie Syberii. Natomiast ks. Onufry nie był ani rewolucjonistą, ani działaczem politycznym, jednak władze carskie obawiały się jego potężnego oddziaływania samą postawą, odwagą i wiernością zarówno na katolików jak i na prawosławnych, które uwidaczniało się w czasie jego trzydziestoletniej pracy w Wasiliszkach. Dlatego gubernator wileński, zaznaczał na prośbach ks. Syrwida: „Nie wyrażam zgody, na jego powrót”. Jeszcze jedna opinia z pamiętników o tym pokornym, zacnym kapłanie; „Ks. Onufry Syrwid. Nie mamy słów dla wyrażenia przymiotów tego przezacnego i najczcigodniejszego księdza. Tylko święty może pojąć całą doniosłość świętości. Jakże opisywać te krainy ducha, w których się nie było? Czując swoją nieudolność możemy tylko podziwiać, wielbić i czcić te cnoty, które człowieka przekształcają w anioła”. Syrwid zmarł 17 marca 1887 r. w Spassku i tam został pochowany.

Jan Kosmowski MIC, PhD